Zdeněk Dočekal - Początki akwarystyki, historia

Linda Vlachova
Kutná Hora
Udostępnij artykuł
Jak zaczęła się w Czechosłowacji na przełomie lat 70. i 80.? Jak wygląda dzień z życia zawodowego akwarysty? Jaka jest różnica w eksporcie w porównaniu do ery komunistycznej, po przewrocie i dzisiaj? Jak wyglądają kwestie stowarzyszeń i wystaw? Czy akwaryści odwiedzają Niemcy i dlaczego tak dobrze czują się w Czechach?

Bardzo się cieszę, że miałam możliwość odwiedzenia tego renomowanego miejsca akwarystycznego niedaleko Žďáru nad Sázavou i przeprowadzenia tego (ostatecznie sześcioodcinkowego) wywiadu. Atmosfera od początku była wspaniała. Hodowla wyróżnia się czystymi, pięknie urządzonymi akwariami z roślinami. Na półkach błyszczą medale, a w powietrzu unosi się przyjemna tropikalna wilgotność. Ryby, jakby wiedziały, że mogą być dumne ze swojego hodowcy, przez cały czas ciekawie mnie obserwowały i podpływały, jakby na powitanie, gdy przechodziłam przez hodowlę.

Pozwólmy teraz w tej przyjaznej atmosferze opowiedzieć, jak to wszystko się zaczęło i jak wygląda dzisiaj. Pierwsza część wywiadu z czołowym czeskim akwarystą Zdeňkiem Dočekalem (z którym dzięki członkostwu w ČCK jestem na „ty”):

Co Cię zainspirowało do zostania akwarystą?
Było kilka powodów. Kiedy chodziłem do szkoły, jeden z moich kolegów z klasy miał akwaria. Jako dzieci odwiedzaliśmy się nawzajem i bardzo mi się to podobało. Więc o akwariach wiem już od dawna.

Potem poszedłem do wojska. Dwa lata po powrocie, kiedy się ożeniłem, nie mogliśmy już tak dużo wychodzić, jak wcześniej. Musiałem więcej czasu spędzać w domu. Więc pomyślałem sobie, że założę akwarium.

Zmieniałem pracę, żeby dostać mieszkanie. Przypadkiem dwóch kolegów w pracy miało akwaria. Odwiedziłem jednego, potem drugiego i wtedy mnie to wciągnęło.

Założyłem więc jedno akwarium i tak się zaczęło.

A jakie były Twoje pierwsze rybki?
Chłopaki byli zaawansowani. Moje pierwsze rybki to były czerwone neonki.

Miałem je przez około rok. Potem jeden z kolegów powiedział: „No, teraz musisz zacząć.” Odpowiedziałem: „Nie wiem,” a on na to: „Przyjadę.” Przyjechał motorowerem. Samochodów wtedy nie mieliśmy.

Zrobiliśmy więc tarliska, cztery sztuki. Potem zapytałem: „Jaką wodę?” Pojechaliśmy więc do lasu po wodę... I tak zacząłem.

Czyli używaliście bardzo dobrej jakości wody...
Tak, ci chłopaki, którzy się tym zajmowali, mieli już wszystko dopracowane. Miałem to szczęście, że od początku trafiłem na ludzi, którzy naprawdę się na tym znali.

To duża zaleta. Mogę potwierdzić, że to wspaniałe, kiedy trafi się na dobrych nauczycieli. Jak teraz wygląda Twój typowy dzień?
Dzielisz tydzień na dwie części: jedną, kiedy jesteś w trasie, i drugą, kiedy zostajesz na miejscu.

Tu są tarliska, gdzie wpuszczane są ryby do rozmnażania. (Wskazuje na regał za mną.) Od tego zaczynam. Wkładam tam pary ryb. Teraz tego nie robię, bo jest taki chaos, że czasowo nie dałbym rady. (Uwaga: wywiad odbył się po Kongresie ČCK.)

Poza tym zajmuję się rzeczami związanymi z hodowlą ryb. W niedzielę wieczorem przygotowuję ofertę dla sklepów, które będę zaopatrywać w ciągu tygodnia. Poniedziałek i wtorek mam w miarę wolne. W środę składam zamówienia. Mam 20 dostawców, a nie każdy od razu odbiera telefon. Zrobienie zamówienia dla tych 8 sklepów zajmuje 3–4 godziny.

W ostatnim wywiadzie dla Czeskiej Telewizji w 2016 roku powiedziałeś, że hodujesz 30 gatunków ryb, zaopatrujesz 30 sklepów, a jedną piątą eksportujesz za granicę.
To mniej więcej się utrzymało – około 1/4 trafia za granicę. Kiedyś było odwrotnie: 80% za granicę, 20% tutaj.

Kiedy wprowadzono euro, było jeszcze dobrze. Ale potem kurs wymiany zaczął spadać. Kiedyś za jedno euro było 30 Kč, potem 32 Kč. Ci, którzy eksportowali, mogli dobrze płacić.

Ale kiedy euro zaczęło spadać, dostawali coraz mniej pieniędzy po powrocie z Niemiec. I chcieli, żebyśmy też obniżali ceny. Tymczasem prąd, woda – wszystko drożeje. Dlatego przerzuciłem się na dostarczanie do czeskich sklepów.

Teraz około 1/4 idzie do Anglii. Trochę też do Niemiec, ale już nie tak dużo.

A jak wygląda sytuacja za granicą?
W Niemczech nie jest tak, że odwiedzają się nawzajem. Mają swoje klubowe sale, w których się spotykają. Jeśli spotykają się w domach, to tylko w gronie VIP.

Kiedy Szwajcarzy zaczęli do nas przyjeżdżać, odwiedzali mnie i innych – nie tylko dla wykładów, ale także dla doświadczenia.

Nawet w czasach komunizmu było wiadomo, że w Czechosłowacji mamy zdolnych akwarystów.

Które wydarzenie akwarystyczne najbardziej Cię ostatnio zainspirowało?
Największym wydarzeniem jest wystawa w Rychnovie. Kiedyś było więcej wystaw, ale teraz Rychnov jest jedyną i zarazem najlepszą oraz największą.

Teraz to się całkowicie zredukowało. Nie wiem, czy w Czechach ktoś jeszcze organizowałby wystawę. Myślę, że to ostatnia. Na szczęście jest najlepsza i największa. Tradycja jest tam duża, istnieje już około 45 lat.

Dokładnie tak... 
Gdyby nie Covid, to by to przeprowadzili. Od lat pomagam im z asortymentem. W piątek tam przewożę ryby, szybko wracam do domu karmić, a potem jestem tam, sobota, niedziela i w środę znowu jadę po ryby, więc...

W tym roku wydało mi się to niesamowite, jak profesjonalnie to było zrobione i ile pracy musiało to kosztować... Zaczynają już w czerwcu. To ich dom, więc to przewaga. Gdy robisz coś w domu kultury, liczą ci za każdą godzinę.

Na przykład w tym roku w Lysá nad Labem mieli tylko krótki czas na przygotowania. A potem musieli to szybko zdemontować, bo potem jest inna wystawa. Aby następni mogli się przygotować. Tam to działa.

Nie wszyscy członkowie klubu pracują, ale kiedyś było więcej ludzi do pracy.

Nawet w czasach komunizmu byliśmy zawsze znani z tego, że w Czechosłowacji byliśmy zręczni w akwarystyce.
Tak, jasne, to było wiadomo, bo wszyscy chodziliśmy do pracy i wszyscy mieliśmy prawie to samo. Kto chciał dorobić, miał możliwość przy akwarystyce. I dobrze było, że państwo to eksportowało, i zawsze płakali, że nie ma dewiz. No, kiedy przewoziliśmy rybki, to kupowano zachodnie towary, na przykład Tetramin. Gdyby musieli to kupować tylko dla nas, to by nam tego nie kupili. Ale ponieważ eksportowano towary, to było możliwe. Były 3 firmy. Dwie w Pradze i jedna w Bratysławie - Chovprodukt, gdzie eksportowali do Austrii. Pan Ambrož w Petržalce miał punkt skupu i tam dostałem o dwie korony więcej za skalara niż w Pradze. W Pradze pan Jaroch kupował dla Sadów, Lasów, Ogrodnictwa. A pan Vrzal kupował dla Zverimexu.

Ale oni to wykupili, i szło przez Koospol. To była firma handlowa, ale przez nią chyba szło prawie wszystko. Potem przyszła rewolucja i ruszyło. Znałem tylko czeski i słowacki, więc nie wyjeżdżałem. Ale miałem też bardzo dobry zbyt.

A teraz też organizuję tu akcje.

Mam miejsce dla 48 osób, ale znam 200 osób.

Wygląda na to, że jesteś właściwie zadowolony, że nie brakuje ci żadnej imprezy. 
Nie miałbym też czasu na to.

Kolejna część wywiadu ukaże się jutro, 27 listopada 2024 roku.

1260
10
Włącz powiadomienia o nowym artykule